rozdział II — na Boga i na dwa Lisy
- nelapiwko
- 24 lip 2022
- 6 minut(y) czytania
Cały ten akt niepoprawnej groteski z gabinetu dyrektorki, wydawał się dziwny i niepokojący. Oliwer może i nie miał wiele do powiedzenia w temacie zdrowej rodziny, jednak był doskonale świadom, jak nie powinny wyglądać relacje opiekuna z dzieckiem. Nie do końca był pewien, jak ma interpretować nagły wybuch złości dyrektorki na syna — według starej sekretarki to nic poważnego i nie musi sobie tym zajmować myśli. I mimo iż chłopak bał się, że owy Leonard Lis stanie się przyczyną jego kłopotów, to czuł, że nie będzie umiał przejść obok tego obojętnie. Od zawsze miał silną potrzebę pomocy innym, syndrom zbawiciela — nie dostawał nic w zamian, nie wymagał tego i wręcz nie chciał. Źle się czuł, gdy ktoś przynosił mu czekoladę, po tym jak nadstawił policzek za niego. Przecież on nie robił tego dla jakichś słodkości, pieniędzy czy sztucznych uprzejmości! Wolał, jak całe zdarzenie przechodziło bez echa. Nie był jednym z tych nastolatków, co zrobią wszystko dla aplauzu. Nigdy nie widział sensu w takim zachowaniu. W końcu na cóż komu podziw wszystkich, gdy nie ma komu się wypłakać czy ponarzekać? Oliwerowi było po prostu żal takich osób. Dlatego gdy wszedł do klasy z numerem osiemnaście, aż otworzył szeroko oczy. Przy ławkach siedziały dziewczyny w wysokich szpilkach, dekoltach do pępka i ustach wysmarowanych szminkami. Towarzyszyli im wysocy, wysportowani chłopcy w ubraniach z najnowszych marek. Wszyscy uczniowie wyglądali na rozpuszczoną, typową młodzież, co była gotowa połamać palce, skręcić kark, utonąć dla oklasków i choć krztyny uwagi. Młody Oliwer Lis poczuł się niemożliwie przytłoczony. — Oto nowy uczeń. — Szczupła kobieta uśmiechnęła się promiennie, wskazując na bruneta, który skulił się w sobie, pod wpływem tych wszystkich spojrzeń. — Oliwer Lis będzie teraz z wami uczęszczał do klasy. Wierzę, że nie przyniesiecie naszej szkole wstydu i przyjmiecie go ciepło — w jej głosie pobrzmiewał wymuszony optymizm, jakby sama nie wierzyła we własne słowa. — Usiądź, proszę — kobieta zachęciła go delikatnym gestem, a chłopak posłał jej jedynie błagalne spojrzenie, jakby wybierał się na szafot, ale posłusznie zajął wolne miejsce z tyłu. Dopiero teraz jakby dotarło do niego, że jest w nowej szkole, w nowym środowisku, wśród nowych ludzi. Wiedział zawsze, mniej więcej jak ma się zachować, by nie napytać sobie biedy, ale zwykle jego pojawienie się, przechodziło bez większego szumu. A tu? Wszyscy wciąż posyłali mu ciekawskie spojrzenia, wytykali palcami, szeptali — wytrącało go to z równowagi. Modlił się jedynie, by ten zachwyt jego osoba szybko przeminął. Inaczej pewnie nie przetrwa długo.
***
Rude loki upięte w wysoką kitkę, opadły delikatnie na odsłonięte plecy, przysłaniając chudą szyję, którą opinała czarna koronka ze złotym kółeczkiem z przodu, a duże, szare oczy powiodły po uczniach, zgromadzonych na stołówce. Było to dość zabawne miejsce, gdzie nikt nie zwracał uwagi na innych, na zniszczone stoły czy najzwyczajniej w świecie na podstawowe zasady kultury — uczniowie biegali po ogromnej sali, niczym opętane zwierzęta, ciskali w siebie jedzeniem i krzyczeli wniebogłosy. Tu nie zważano na nic i na nikogo. Istna anarchia.
— Co sądzicie o tym nowym?
Rudowłosą z zamyślenia wyrwał niski głos Zaborowskiego, który podrzucał pomarańczę z jednej do drugiej ręki, wodząc wyczekującym wzrokiem po znajomych. Dziewczyna wzruszyła jedynie ramionami.
— Raczej każdy spodziewał się czegoś innego — prychnęła, spoglądając ponownie na tłum, jakby mogła wypatrzeć wśród tej kolorowej masy tego jednego, wysokiego chudzielca o kasztanowej czuprynie. Wydał się jej dziwny. Roztaczał wokół siebie niepokojąca aurę, a jednocześnie wyglądał, jakby miał zemdleć ze strachu. Kolejny kujon, zapewne. Z nieukrywanym rozczarowaniem, przyglądała się nowemu, gdy ten wszedł do klasy. Osobiście czekała na jakiegoś umięśnionego, bogatego osiłka. A ten nie był ani umięśniony, a tym bardziej nie był bogaty, sądząc po jego dosłownie rozsypującym się plecaku — z ramion wystawały nitki w każdym możliwym kolorze, materiał na przodzie był przetarty, a w paru miejscach widniały drobne łaty. To rzuciło jej się jako pierwsze w oczy. Nie był ubrany jakoś tragicznie, ale wciąż było to jedynie śmiechu warte.
— Widzieliście, jaką miał minę? — zaczęła się śmiać Kamila, wymachując widelcem z nabitym nań kalafiorem, a po chwili zaczęła parodiować wyraz twarzy Nowego. Wszyscy od razu wybuchnęli śmiechem. Nagle dziewczyna przestała i wskazała przed siebie warzywem, wciąż się śmiejąc. — O wilku mowa.
Momentalnie cała śmietanka towarzyska, odwróciła się we wskazanym kierunku, by skupić kpiące spojrzenie na zdezorientowanym chłopaku, który próbował zająć jakiekolwiek miejsce, wśród tego Armagedonu.
— Aż mi go żal — oznajmił z udawaną troską w głosie Leon, obracając się z powrotem do swojej porcji obiadowej. Nigdy nie zmieniał szkoły, więc nie mógł powiedzieć, że rozumie tego dzieciaka, ale na pewno był w stanie czuć swego rodzaju współczucie, że ten trafił akurat do tej szkoły, gdzie kwas wylewał się wręcz oknami.
— A ty co o nim sądzisz, Lisie? — Karol szturchnął go ramieniem, rzucając mu wyczekujące spojrzenie. — W końcu, no wiesz... Macie takie samo nazwisko. Ja bym nie chciał, by taki leszcz miał takie jak moje.
— Przynajmniej dziesięć osób w tej szkole ma takie — Julek posłał mu znudzone spojrzenie, na co ten jedynie wywrócił oczami, wracając do wiercenia dziury wzrokiem w twarzy przyjaciela.
— A co mam sądzić? Jeszcze nic nie zrobił, ale nie sądzę, by miał coś majstrować — Lis wzruszył beznamiętnie ramionami i ponownie spojrzał na chudego bruneta, który cudem wcisnął się na jedną z ławek, gdzieś pod oknem. — To całkowita oferma i ofiara losu.
— Może coś w tym jest. — Rudowłosa oparła głowę na ramieniu Leona i oplotła go ramionami od boku.
Ewelina Listowska — najbardziej pożądany obiekt westchnień całej szkoły, a może nawet miasta. I właśnie ona wybrała na swojego obecnego chłopaka Leonarda Lisa. Nikt do końca nie rozumiał jej pobudek. Ta dwójka nigdy jakoś nie rozmawiała i nie utrzymywała kontaktu, aż niespełna cztery miesiące temu szkołę obiegła niespodziewana wiadomość, że zostali parą. Przez dłuższy czas zdezorientowanie tą wiadomością, nie opuszczało uczniów, ale w końcu przywykli do widoku Leona obściskującego się z dziewczyną. Nawet najlepszy przyjaciel chłopaka nie osądzał go, o chęć związku z jak to określił, plastikową lalką. Wszyscy doskonale pamiętali, jak Ewelina wyglądała, przed przyłączeniem się do śmietanki towarzyskiej na początku liceum. Dziewczyna była niską, niepozorną brunetką o szarych, nieciekawych oczach. Teraz była kimś całkowicie innym. Tak jakby coś jedynie nosiło jej skórę — przefarbowała włosy na jaskrawy rudy, zaczęła nosić wyzywające dekolty i obcisłe jeansy czy skąpe spódniczki. A swoje drugie połówki zmieniała jak skarpetki, napawając się tym, jak każdy z tych nieszczęśników wracał, prosząc o drugą szansę.
— To aż przykre — zarechotał Karol, obserwując, jak Nowy zaczyna wykłócać się o swoje miejsce z jakimś gościem z drużyny pływackiej, co przewyższał go o przynajmniej półtorej głowy. Jednak dzieciaka to nie zniechęciło i dalej śmiesznie zaciskał dłonie w pięści. Zadarł dumni czoło do góry, a jego brązowa czupryna zatrzęsła się na nagły ruch. Niestety w przeraźliwym gwarze, który ogarnął stołówkę wraz z dzwonkiem, nie dało się usłyszeć ich rozmowy. A mimo to, gdy pływak zaczął się śmiać, wszyscy obserwatorzy wiedzieli, że popis odwagi niejakiego drugiego Lisa, został brutalnie zignorowany. Ani Karol, Leon, Ew, ani nikt inny nie zdążył nawet zarejestrować momentu, sekundy, mgnienia, gdy niespełna dwumetrowy nastolatek runął na ziemię, jak długi. Niemalże cała sala zamilkła, jakby niewidzialny głos wydał rozkaz, a ciekawskie oczy przyglądały się ze zdziwieniem równym zdziwieniu pływaka, który w końcu starł strużkę krwi z wargi. Nikt nie odważył się odezwać, wydać, choć cichego dźwięku czy odetchnąć — panowała niczym nieprzerwana cisza. A Nowy, jak gdyby nigdy nic, zajął swoje poprzednie miejsce, sięgając po kubek. Cała sala wpatrywała się w aktorów, jakby nie mogła wciąż zrozumieć, co się właśnie stało. Jakby spektakl okazał się bardziej ambitny, niż się spodziewali i potrzebowali chwili, by przypomnieć sobie, gdzie się tak właściwie znajdują. To było cechą dobrej sztuki.
— Albo ma jaja, albo jest durniejszy od mojej suszarki — prychnęła pod nosem Marta, usadawiając się wygodnie do podziwiania show. Bójki były, rzecz jasna, najlepszym widowiskiem i najczęściej poruszanym tematem wśród naczelnych plotkar. Dziewczyna już teraz czuła, że z rzeczonym Oliwerem Lisem będzie dużo zamieszania i na pewno nie zniknie tak szybko w cieniu. Osoba, która staje sama naprzeciw wysportowanemu kapitanowi drużyny pływackiej pierwszego dnia, nie może być zwyczajnym, szarym pionkiem. Nie ważne jaki charakter, sposób bycia, wartości i zasady wyznaje ten dzieciak — nie skończy się to dobrze.
Sportowiec zamaszystym ruchem odwrócił ku sobie chłopaka. Leon, widząc to, sądził, że chude ramię młodszego zostało brutalnie wybite, ale to dzielnie trzymało się na miejscu. Agresor za to w ogóle nie przejmował się tym czy nie zrobił mu krzywdy, dalej prowadząc atak. Złapał bruneta za kołnierz koszuli i podniósł na wysokość swojej twarzy — brunet ledwo dotykał palcami stóp ziemi.
— I co? Komu teraz do śmiechu? — warknął kapitan drużyny, wpatrując się z nienawiścią w swoją ofiarę. Ten jedynie uśmiechnął się złośliwie.
— Na mój gust, wszystkim wokół — powiedział, a pomarańczowy sok wylądował na twarzy sportowca, który momentalnie puścił dzieciaka. Po całej sali rozniosła się cicha i jakby mimowolna salwa prychnięć. Brunet szybko cofnął się dwa kroki, obserwując uważnie swojego przeciwnika.
Leon nie umiał powstrzymać uśmiechu — on by się na to nie odważył z wielu względów, ale niejednokrotnie chciał poczęstować kogoś w tak osobliwy sposób.
Comentários