top of page

rozdział III — na Boga i na dwa Lisy

  • nelapiwko
  • 24 lip 2022
  • 8 minut(y) czytania

Cisza bywa czasem zbawienna — pozwala ukoić poszarpane nerwy, odpocząć uszom, co były zmuszone wysłuchiwać godzinnych monologów i zastanowić się nad tak poważnymi sprawami, jak to, czy sprzątać dzisiaj, czy zostawić całość na legendarne jutro. Jednak czasami cisza nie jest jak maść na brak cierpliwości, a raczej jak benzyna, którą ludzie usilnie dolewają do ognia, aż w końcu ten strawi wszystko, co go otacza. Takim ogniem dla Oliwi Lis byli uczniowie tej szkoły. Co zadziwiające, wszelkie problematyczne przypadki trafiały do niej może raz czy dwa i nigdy więcej nie wracały. Czy siała terror? Możliwe. Jednak jakby na to nie patrzeć, działał i nie miała zamiaru tego zmieniać. Cała szkoła chodziła jak w zegarku, młodzież wpasowywała się w sztywne ramy owego systemu, a każda anomalia była szybko tuszowana. Niestety, co jakiś czas pojawiał się element wywrotowy i wszystko niszczył. Właśnie dlatego nienawidziła przyjmowania uczniów w środku edukacji. Nie potrafili się przystosować, zaburzając jej cudownie działającą społeczność licealną. Tym razem przystała na prośbę przyjęcia Lisa, bo dzieciak miał dobre oceny i jego rodzice, czy tam opiekunowie, wpłacili dla szkoły bardzo sympatyczną sumę. Przy okazji nie miała się do czego przyczepić w dokumentach nastolatka. Ale z każdą następną minutą spędzoną w ciszy we własnym gabinecie, wpatrując się z nienawiścią w owego chłopaka, coraz bardziej żałowała tej decyzji. — Więc? — zapytała w końcu z niepohamowaną irytacją w głosie, gromiąc wzrokiem Lisa i Barana, wysokiego sportowca z ubraniami klejącymi się od soku pomarańczowego — cóż za ironia Losu. Obydwaj wpatrywali się w ziemię, nie ważąc się nawet oddychać zbyt głośno, a cisza między nimi stawała się coraz gęstsza i nieznośna. — Lis, mówże. — Wytypowała nastolatka, tracąc cierpliwość już doszczętnie. Chłopak od razu drgnął, jakby rażony prądem i spojrzał na nią tak, jakby sam nie wiedział, co może chcieć usłyszeć dyrektorka. — No więc... — Odezwał się niepewnie, próbując spleść jakieś zdanie mające, choć krztynę sensu, ale pod naciskiem ostrego jak brzytwa wzroku kobiety słowa w jego głowie nie chciały się połączyć w całość. Fakt faktem, bywał już w podobnych sytuacjach niejednokrotnie, jednak z reguły dyrektorzy placówek nie przypominali psychopatycznych morderców, gotowych rzucić się na ciebie i poderżnąć gardło. — Ja nic nie zrobiłem! — Oburzył się niespodziewanie sportowiec, wyrzucając ręce nad głowę, a kropla resztek soku pomarańczowego z jego włosów spadła na Oliwera. — Uważaj, co robisz, kretynie! — fuknął chłopak, wycierając policzek z obrzydzeniem, na co sportowiec aż się zapowietrzył, szykując się do wygarnięcia mu paru rzeczy. — Dosyć! — Krzyknęła dyrektorka. Czuła, że z każdą następną sekundą zbliża się do decyzji wymordowania całej ludzkości, tylko i wyłącznie przez tę nieznośną dwójkę nastolatków o przerośniętych ego. — Nie jesteście tu, żeby się przepychać jak małe dzieci. Niedługo piszecie maturę, więc pokażcie, choć krztynę dojrzałości — skarciła ich twardo, obserwując każdy najmniejszy ruch uczniów przed sobą. Ewidentnie byli spięci. W obliczu konsekwencji już wyraźnie adrenalina i testosteron oddawały stery lękowi i sumieniu. — Nie znam szczegółów zajścia — kobieta zaczęła na nowo już bardziej firmowym tonem, jednak wciąż pobrzmiewała w nim, niczym echo, irytacja. — Dlatego możemy zrobić tak — wy opowiecie dokładnie, jak to wyglądało, powstrzymując się od zbędnych komentarzy i kłótni. — zrobiła pauzę, by dać im szansę na przetworzenie informacji. — Rzecz jasna zostaniecie w jakiś sposób ukarani, ale nie powiadomię waszych rodziców o całym zajściu. To zostanie między nami. Zapadła cisza. Oliwer nie do końca umiał wziąć na poważnie ultimatum dyrektorki. To było zbyt piękne i zbyt niepasujące do jej popisu z rana, ani do wściekłe czerwonych paznokci, ani do furii pod maską obojętności. To się najzwyczajniej w świecie nie łączyło. — Niech będzie — powiedział sportowiec wielce zadowolony, że udało mu się wyjść z tego cało i na dobrych warunkach. — Jaki jest haczyk? — Oliwer zmierzył kobietę czujnym wzrokiem, tak jakby mógł znaleźć na jej twarzy rozwiązanie intrygi. Ta jedynie uśmiechnęła się kącikiem ust. — Nie ma żadnego. Jesteś nowy, więc masz prawo nie znać wszystkich zasad, jednak od teraz musisz się pilnować i dbać o poziom, który sobą reprezentujesz — oznajmiła spokojnie. — A więc?

***

— Świetnie — mruknął pod nosem Oliwer, patrząc z nienawiścią na kartkę w swojej dłoni. Widniało na niej irytujące w swej prostocie zdanie, będące jednocześnie skazaniem go na najokrutniejszy wymiar kary — „koza i tydzień odpracowania w szkole po lekcjach”. — Jakbym, kuźwa, nie miał co robić — prychnął i wcisnął niezbyt delikatnie kartkę do plecaka, nie przejmując się już więcej jej losem. Po czym ruszył niezbyt spiesznie ku jakże wielkiej przygodzie — poszukiwania sali, w której miał dziś wyzionąć ducha. Jakby nie patrzeć, prawda była taka, że nie miał co robić. Jako nowy uczeń miał na najbliższy tydzień zapewnione ulgi od nauczycieli, żeby mógł się spokojnie zaadaptować. Szkoda, że jego spokojna adaptacja nigdy nie nastąpi dzięki swojemu wybitnemu pokazowi inteligencji na stołówce. Nie będzie miał nawet cienia szans na znalezienie choć jednej przyjaznej mu duszy. Skończy pewnie gdzieś samotnie pod mostem, wpatrując się w dno butelki. Na tę myśl aż przebiegł mu po plecach dreszcz. — Dobra, nieważne — mruknął do siebie pod nosem, by skutecznie pozbyć się tych myśli. To nie jest dobry czas ani miejsce do rozmyślania nad swoimi lękami i rozważanie pesymistycznych scenariuszy, które ewentualnie dopiero się zaczęły. Jak zobaczy ku temu jakieś przesłanki od świata, będzie mógł się martwić, teraz — nie. Odnalezienie właściwej sali nie było łatwe w labiryncie tak ogromnej szkoły, wypełnionej nieskończonymi rzędami ławek, zakrętów i ogromnych schodów. Oliwer w tym czasie odnalazł kilka ciekawych rzeczy i kilka mniej ciekawych, jak przyklejona guma do szyby okna na jednym z półpięter, ukryta za ławką na korytarzu puszka z podejrzaną zawartością i wejście na dach tego jakże zacnego przybytku. Osobiście nie sądził, żeby dało się otworzyć te drzwi, ale obiecał sobie, że kiedyś to sprawdzi. Liczył, że owo legendarne kiedyś nadejdzie niebawem. Jednak koniec końców odnalazł poszukiwaną klasę. Jak się okazało, sala przeznaczona dla niepokornych nastolatków, była starannie ukryta przed wzrokiem potencjalnych rodziców, zaglądających w skromne progi więzienia dla inteligentnych inaczej, czyli w piwnicy. Jej drzwi nie były rzecz jasna tak ładne i śmierdzące nowością, jak te zdobiące korytarze wyżej — na ich powierzchni odbiły się liczne lata dzielnej służby, a obdarta farba wyglądała niczym blizny na ciele weterana, które pokrywały tatuaże zebrane w trakcie licznych przygód — M+K= ♡, ZBYCHU TO CWEL, R+L=♡, PIERDOLIĆ TO WSZYSTKO, Kaśka to suka, A+O=♡, Ewelina jesteś szmatą. To ostatnie zostało napisane wyjątkowo ładnym pismem jako jedyne, bowiem większość swoistych wpisów prezentowała się niestarannie i ewidentnie powstała pod wpływem emocji. Dodatkowo wiele z nich zdobiły błędy, a tło uzupełniały starannie odwzorowane męskie genitalia, kobiece piersi i jakieś dziwne symbole, których Oliwer nigdy nie widział i chyba nie chciał tego zmieniać. Z nieukrywaną niepewnością sięgnął do klamki. Wydawała się czymś oklejona i chłopak, by się nie zdziwił, gdyby pod palcami wyczuł miękką powierzchnię gumy do żucia po drugiej stronie klamki. Nie było jej. Można pokusić się o stwierdzenie, że drzwi były niepewnym zwiastunem, tego jak wyglądała klasa — tu wszystkie ławki były pokryte nieskończoną ilością rysunków, barwnych poematów i niekonwencjonalnych określeń przynajmniej połowy uczniów tej szkoły oraz jej pracowników. Ściany były od wielu lat nie odmalowywane, a zniszczona farba odstawała całymi płatami w niektórych miejscach. Wszystko jednym słowem błagało o litość i spalenie w cholerę, by oszczędzić bólu. Oliwer mógł się domyślać, jak wyglądało tu kiedyś, zanim zapewne pojawiła się obecna dyrektorka. To jakoś pasowało mu do tej kobiety — pojawia się i wszystko naprawia, kosztem zdrowia psychicznego uczniów. Ci tu zgromadzeni, byli najlepszym tego przykładem. Owa piątka nastolatków nie wyglądała na pokorne duchy — jedna dziewczyna, siedząca daleko na tyle klasy przy oknie, miała na sobie ciasne, czarne skórzane spodnie i poszarpaną bluzkę, spod której wyzierał czerwony stanik. Twarz wyglądała dość nienaturalnie przez ostry makijaż, którego kolorystyka ograniczała się do dwóch kolorów — czarnego i trochę mocniejszego czarnego. Czytała jakąś zdezelowaną książkę, emanując pogardą do wszystkiego, co żyje. Chłopak na oko z trzeciej klasy z okularami przeciwsłonecznymi na czubku nosa, od którego było ewidentnie czuć zioło, siedział w pierwszej ławce, bardzo z siebie zadowolony. Nie wyróżniał się niczym od innych przeciętnych nastolatków — przeciętnego wzrostu, drogie ubrania, fryzura na piłkarzyka i jakieś markowe buty o przesadnie grubej podeszwie. Prawdopodobnie przez bycie pod wpływem, nie robił nic szczególnego, poza gapieniem się w przestrzeń i posyłaniu jej zalotnych uśmiechów. — Będziesz tak stać, czy raczysz w końcu usiąść? — zapytał opryskliwie nauczyciel siedzący za biurkiem. Nie patrzył na Oliwera, dalej przewijając coś w telefonie, który trzymał niebezpiecznie blisko twarzy. Speszony chłopak jedynie zajął miejsce na środku rzędu pod ścianą i dalej wpatrywał się w nauczyciela, jakby oczekiwał od niego odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania. A było ich wiele. Po paru długich minutach mężczyzna w końcu się wyprostował, odkładając urządzenie na biurko. Westchnął przeciągle i przejechał ogromnymi palcami po raczej staromodnym wąsie. — Zasady są te, co zwykle — ja wychodzę, a wy nie rozniesiecie tego wszystkiego w powietrze i wszyscy żyją w zgodzie z naturą — dodał pod nosem. — Ale telefony trafiają do mnie — to mówiąc, wstał i sięgnął z podłogi plastikowe wiaderko. Po czym ruszył ku uczniom, którzy nawet nie próbowali protestować, a gdy podszedł do Oliwera, posłał mu zrezygnowane spojrzenie. — Witamy w Tartarze. I wyszedł z klasy. Oliwer nie do końca rozumiał, co się właściwie wydarzyło. Nie bywał w poprzednich szkołach zbyt często w kozach, jednak gdy już dostępował tego zaszczytu, nauczyciele terroryzowali uczniów, nie pozwalając im nawet napić się wody. A tu? Tu nauczyciel po prostu sobie wyszedł, pozostawiając ich na pastwę Losu. Lis rozejrzał się po klasie — nikt sobie z tego nic nie robił. Dziewczyna w czerni wyjęła na ławkę równie czarne pudełko i zaczęła jeść coś, co się tam znajdowało — Oliwer nie zdziwiłby się, dyby to także było czarne. Czarne Okulary dalej posyłał zalotne uśmiechy w eter — to stawało się dość przerażające. Dwóch innych chłopaków, na których Lis nie zwrócił wcześniej większej uwagi, posyłali sobie nienawistne spojrzenia. Ich groza dawała o sobie znać głównie dzięki przesiąkniętym opatrunkom na dłoniach, głowach i jak można było się spodziewać, jeszcze w paru innych miejscach. Jedyną osobą niepasującą do całego tego obrazka była dziewczyna o długich paznokciach, pomalowanych na przynajmniej sześć matowych kolorów. Wyglądało to trochę tak, jakby dziewczyna testowała nowo zakupione lakiery, nie mogąc się zdecydować na jeden. Włosy przycięte na wysokości brody dodawały jej wrażenia kruchości w połączeniu z chudymi dłońmi i kościstą twarzą. Wyglądała zbyt grzecznie na tle wszystkich tu zgromadzonych, z Oliwerem włącznie. — Za co siedzisz? — zapytała dziewczyna cicho, gdy złapała jego spojrzenie swoimi wielkimi, ciemnymi oczami. — Co? — wypalił Oliwer, całkowicie wybity z kontekstu. — No wiesz, za co kazali ci tu przyjść? — zaśmiała się cicho dziewczyna, nachylając się ku chłopakowi. Miała bardzo sympatyczną twarz. — A... Przywaliłem jakiemuś sportowcowi na stołówce — wzruszył beznamiętnie ramionami. Dopiero po chwili zrozumiał, że zniszczył właśnie swoją jedyną szansę na zawarcie jakiejś ludzkiej znajomości. Na Boga, musi nauczyć się trzymać czasem język za zębami i bardziej kontrolować to, co robi. Sprowadzi na siebie kłopoty, a i tak ma ich już na tym etapie wystarczająco dużo. — Och, to ty! — wykrzyknęła dziewczyna, ewidentnie rozbawiona tym spotkaniem. — Słyszałam o tym od znajomego, ale nie sądziłam, że będziesz wyglądać... tak. — W jej głosie pobrzmiała wątpliwość i zaciekawienie, a ciemne oczy uważnie otaksowały go. Oliwer poczuł się niemożliwie obnażony. Nienawidził, gdy ktoś mu się tak przyglądał. Miał wrażenie, że cała jego historia z otchłani, w której została skrzętnie ukryta, zostaje wyciągnięta na powierzchnię bez jego zgody, tak, że każdy niepożądany może podejść niebezpiecznie blisko i obejrzeć go dokładnie z każdej strony, jak ogląda się eksponaty muzealne. — To znaczy? — Spytał dość niepewnie. — No raczej sobie wyobrażałam jakiegoś kolejnego durnego osiłka z mózgiem równym samogłowowi — prychnęła, rzucając pogardliwe spojrzenie dwójce chłopaków, grożących sobie już obandażowanymi pięściami. — Nawet waga by się zgadzała — zaśmiał się Oliwer, podążając wzrokiem za rozmówczynią, na co ta spojrzała na niego dość zdezorientowana. Ewidentnie nie spodziewała się, że ktokolwiek w końcu załapie jej żart — nikt nigdy nie umiał zrozumieć ich uroku. — A ty, za co siedzisz? — Posłał jej zaciekawione spojrzenie. — Paliłam w kiblu i przyłapała mnie jedna zołza od matmy — wzruszyła ramionami. — Ale, prawdę mówiąc, i tak bym tu przyszła. — Czemu? — Nie mam zbytnio co robić. — Ponownie wzruszyła ramionami i przyjrzała się swoim paznokciom. — Jak się nazywasz? — Oliwer uśmiechnął się do niej niewinnie, na co ona ponownie pokierowała oczy na niego. Uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi. — Karolina Krajewska.

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


© 2023 by Nela Piwko. Proudly created with Wix.com

bottom of page