rozdział IV — na Boga i na dwa Lisy
- nelapiwko
- 24 lip 2022
- 8 minut(y) czytania
Wielu sądzi, że drobne potknięcia czy nawet całe upadki są najważniejsze i, że to z nich powinniśmy czerpać wiedzę, doświadczenie i to z nich się cieszyć. I może mają rację. I może nawet niektórzy poszli krok dalej, mądrze wykorzystując już otwarte drzwi. W końcu, po co po raz setny czy tysięcy sprawdzać, co się stanie, jak ktoś dotknie gorącej kuchenki, nie założy kurtki zimą lub wznieci bójkę pierwszego dnia szkoły? Tysiące osób udowodniło, iż nie niesie to ze sobą zbyt pozytywnych skutków, a młody Oliwer Lis dołączył do tego zaszczytnego grona. Wraz z sekundą, gdy jego dłoń uderzyła w twarz sportowca, można by rzec, podpisał własny wyrok śmierci z rąk dyrektorki, osiłków z drużyny pływackiej i zapewne jeszcze wielu innych osób, o których istnieniu jeszcze nie miał pojęcia. Jednak usilnie trzymał się nadziei, że szybko się to nie zmieni. Sprawę pogorszyła świadomość, która uderzyła chłopaka wraz z trzecim dniem szkoły — nie miał szans na zdobycie sojuszników. Uczniowie, którzy sprawiali wrażenie osób względnie normalnych, nie miały ochoty zadawać się z osobą, co napytała sobie biedy. Nikt nie miał ambicji znalezienia się na linii strzału tuż obok Lisa. Uczniowie najzwyczajniej w świecie chcieli w spokoju przetrwać. Dlatego Oliwer nie pasował do tych ludzi — oni bali się podnieść głowę i spojrzeć wielu osobom w oczy, nie wspominając już o zabraniu głosu. Oni opracowali do perfekcji chowanie się, by zostać poza zasięgiem śmietanki towarzyskiej liceum. Za to młody Lis był całkowicie pozbawiony tego instynktu samozachowawczego — odzywał się nie pytany, patrzył dumnie w oczy, nie uciekał, nie chował się. Dla niego brzmiało to bardzo odważnie, jednak często bywało tak, że ta odwaga graniczyła z głupotą, a on sam kopał swój grób.
Można powiedzieć, że pierwszym wbiciem łopaty w ziemię było uderzenie sportowca. Drugim, przepychanka słowna z dyrektorką.
Czasem zastanawiał się, jak szybko straci głowę? Ba! Jakim cudem w ogóle ją jeszcze ma? To jest dopiero ciekawe zagadnienie. Nie sądził, że kiedyś pozna na to pytanie odpowiedź. Na ten moment był pewny jednej rzeczy — nie przeżyje tu dłużej niż miesiąc.
— A więc jak w nowej szkole? — spokojny głos kobiety przerwał dłuższą chwilę milczenia. Jego właścicielka posłała Oliwerowi ciekawe spojrzenie, jednak nic więcej nie mówiła, jedynie uśmiechnąć się przyjaźnie.
— Umm... — zająknął się chłopak, odrywając się od maltretowania rozgotowanej marchewki i groszku. — Dobrze — zaśmiał się i rozciągnął usta w wymuszonym uśmiechu.
Cisza zapanowała na nowo. Oliwer, kobieta o czarnych lokach spiętych w luźnego koka i mężczyzna z nieuporządkowanym gąszczem kasztanowych włosów na głowie wpatrywali się w siebie nawzajem. Zegar zdobiący regał, oddzielający jadalnię od salonu, tykał cichutko, jednak ten dźwięk był niczym odliczanie sekund do nieuniknionego wybuchu bomby. Tik, tik, tik…
— Masz jakichś znajomych? — zapytał mężczyzna, tak jakby nie chciał pytać, ale jednocześnie jakby coś nie pozwalało mu tego nie zrobić. Oskar był bardzo kulturalnym mężczyzną, który wiedział doskonale kiedy warto mówić, a kiedy milczeć. Można powiedzieć, że wszystkie scenariusze wydarzeń przewidział już na kilka godzin przed ich nadejściem. Cały ten obraz dopełniała jego wrodzona skrytość i ogólny introwertyzm. Oliwerowi czasem było mu go żal, że mężczyzna utknął z dwoma tak silnymi ekstrawertykami jak on i Natalia — jego żona. Była bardzo energiczną kobietą o niekończących się pomysłach i entuzjazmie. Lis często się zastanawiał jakim cudem ci dwoje zostali małżeństwem, ale nie próbował tego podważać, bo ta dwójka wedle jego uznania idealnie pasowała do tych słynnych tekstów rozczulonych piętnastolatek o drugich połówkach i prawdziwej miłości.
— No... — zająknął się znowu — ...można chyba tak powiedzieć. — Wzruszył ramionami, uśmiechając się bezmyślnie, tak jakby to miało ukryć jego jakże wysokich lotów kłamstwo.
Nie ukryło.
— Można tak powiedzieć? — powtórzył Oskar, unosząc pytająco jedną brew, po czym posłał spojrzenie ku Natalii. Często prowadzili tak przedziwne konwersacje, bo doskonale wiedzieli, że chłopak nie rozgryzł jeszcze tego systemu. Jednak to spojrzenie było chyba jednym z najczęstszych. „Panikujemy, czy jeszcze nie?”.
— Ale spokojnie! Nie mam problemów. — Oliwer próbował dramatycznie ratować sytuację. Nie lubił przysparzać im problemów, ale często to wszystko tak samo wychodziło. — Jeszcze... — dodał ciszej.
Natalia prawie zachłysnęła się groszkiem.
— Jeszcze?! — posłała nastolatkowi niedowierzające spojrzenie. Wiedziała, że Oliwer ma problemy z nawiązywaniem kontaktów z rówieśnikami. Znaczy się tych zdrowych. Jak się szybko okazało, chłopak miał nieprawdopodobne zdolności przyciągania do siebie niewłaściwych ludzi, którzy psuli mu wiele krwi. W ciągu ostatnich dwóch lat spędzonych razem, małżeństwo Gierszałów było zmuszonych przenosić go do innych szkół cztery razy. Natalia czasem odnosiła wtedy wrażenie, że ona emocjonuje się tymi zmianami bardziej niż sam Oliwer. Wielokrotnie słyszała jego historie o tych licznych zmianach rodzin zastępczych i przeprowadzkach z miasta do miasta. Oliwer kiedyś wyznał, że przestał się już nawet rozpakowywać w tamtym czasie, ale nie wydawał się tym, faktem poruszony. Natalia wciąż pamiętała, jak się z nim kłóciła przez pierwszy tydzień, żeby ten rozłożył swoje rzeczy z plecaka w pokoju. Potem oczywiście sobie to wytłumaczyli. Dla kobiety było to po prostu niepojęte — jako dziecko dorastała w kochającym domu, zawsze pełnym ludzi i zdarzeń. Była zżyta bardzo ze wszystkimi członkami rodziny i samym wielkim domem, dlatego gdy Oliwer opowiadał o licznych miejscach, w których był zmuszony mieszkać najczęściej jedynie parę miesięcy, serce jej się ściskało z żalu. Ona nie umiałaby opowiedzieć takiej historii z tak kamienną twarzą i brakiem wzruszenia jak Oli. Nie umiała więc winić go za to, że czasami najzwyczajniej nie wychodziło mu nawiązywanie zdrowych znajomości, ale sama nie pozwalała sobie, żeby ją opuściła nadzieja. Wspierała Oliwera, jak mogła. Chociaż czasami dawała się ponieść emocjom.
— Pobiłeś kogoś? — rzucił Oskar. Brzmiało to raczej jak spokojne stwierdzenie niż pytanie, a jednak Oliwer niepewnie przytaknął.
Lis czuł się, jakby zawiódł ich na całej linii. Mimo że wielokrotnie już przeprowadzali tego pokroju rozmowę, on i tak czuł się niemożliwie winny. I wiedział, że oni go nie obwiniali, i wiedział, że nie mieli mu tego za złe, i nic się tak wielkiego nie stało, ale jakoś nie potrafił powstrzymać tych monstrualnych fal wstydu i zażenowania własną osobą.
— Znaczy się, raz go uderzyłem — wzruszył niepewnie ramionami, nieudolnie próbując wyglądać, jakby to go nie obchodziła tak bardzo. — Do pobicia wiele temu brakowało…
— Co to był za chłopak? — zapytała już spokojniej kobieta, zapominając już na dobre o rozgotowanej marchewce i groszku.
— Jakiś sportowiec czy coś takiego. — Oliwer wzruszył jedynie ramionami.
— Sportowcy są najgorsi. — Oskar skrzywił się, patrząc w przestrzeń.
Z tego co Oliwer jak na razie wiedział, mężczyzna nie miał dobrego doświadczenia z przedstawicielami tej grupy, gdy był w wieku chłopaka. Nie znał szczegółów, ale domyślał się, że Oskar był wtedy przez nich gnębiony i zapewnili mu pokaźną kolekcję nieprzyjemnych wspomnień z okresu liceum.
— A co dyrektorka na to? Wydawała się być dość... — Natalia zawahała się i posłała mężowi spojrzenie, szukając odpowiedniego słowa.
— ...nieobliczalna — podpowiedział mężczyzna, łapiąc spojrzenie kobiety.
— Jak dla mnie to była raczej jak psychopatyczny morderca — zauważył chłopak i momentalnie wszyscy się roześmiali.
Oliwer Lis uwielbiał ich wspólne wieczory i nigdy w życiu nie zamieniłby ich na nic innego. I czasem się kłócili, czasem na siebie krzyczeli, ale byli rodziną. Rzeczą tak nieosiągalną dla niego przez niemalże całe życie — tyle razy zmieniał opiekunów, a raczej to on był wymieniany na lepszą sztukę. Chłopak nigdy nie twierdził, że jest łatwym w obyciu dzieckiem, teraz nastolatkiem, jednak miał za złe wszystkim tym ludziom, że odrzucali go jak zabawkę, co się okazała nietrafionym prezentem. Toteż gdy dwa lata temu podeszli do niego Oskar i Natalia, niejacy państwo Anderson i zapytali, jak się nazywa, ten od razu im powiedział wszystko — że nie jest idealnym chłopcem, którego obiecują ludzie z ośrodków adopcyjnych; że często sprawia problemy; że nie dogaduje się z rówieśnikami i że oddają go zawsze już po kilku miesiącach. A jednak oni dali mu drugą szansę, akceptując wszystkie jego wady. Pokazując powoli, że fakt, iż jest adoptowany, nic nie zmienia i nie zostawią go jak nietrafiony model.
W końcu miał prawdziwą rodzinę. Jedyną w swoim rodzaju.
* * *
— Przestań bawić się jedzeniem, Ania.
Mała dziewczynka o niepokojąco dużych oczach w kolorze chłodnego błękitu zamarła w połowie ruchu widelcem z nabitym ziemniakiem tuż nad talerzem brata. Utkwiła błagalny wzrok w kobiecie o ostrych liniach twarzy i lodowatym wzroku — wydawały się być swoimi własnymi kopiami, które różniła jedynie obecność kilku zmarszczek u starszej i okrągłe policzki u dziecka. Chociaż dziewczynka nie miała tak morderczego spojrzenia. Ciężko wymagać, czy chociaż spodziewać się czegoś podobnego od ośmiolatki.
— Ale zwyczajne jedzenie jest nudne — dziewczynka przeciągnęła ostatnią sylabę, opuszczając statek kosmiczny na swój talerz, dalej przyglądając się matce.
— Ale jedzenie to nie zabawki, kochanie. — Oliwia Lis nie była stworzona do macierzyństwa. Nie miała do tego cierpliwości.
— W takim razie nie jestem głodna — żachnęła się dziewczynka, ostentacyjnie upuszczając widelec na talerz, wywołując przy tym nieprzyjemny trzask. Oliwia jedynie westchnęła zrezygnowana, powstrzymując się siłą od posunięcia się do rękoczynu.
— To zjedz chociaż warzywa — poprosiła, siląc się na łagodny ton.
— Mama ma rację — odezwał się nagle Leon, posyłając dziewczynce przyjazny uśmiech, któremu ta zawsze ulegała. Anastazja przeniosła wzrok na brata i po chwili mruknęła coś od niechcenia pod nosem, wciskając do ust niemalże całą sałatę z talerza w akompaniamencie cichego westchnienia jej matki.
Rodzinne posiłki w rodzinie Lisów nie należały do wyczekiwanego momentu w trakcie tygodnia. Zwyczaj siadania razem przy stole zanikł, gdy Leon zaczął się mocno angażować w szkołę w ósmej klasie, Oliwia została dyrektorką liceum, a ojciec chłopaka — Albert — zaczął pracować w głównej mierze za granicą lub w innym województwie. Bywał w domu coraz rzadziej, aż w końcu zaczął przyjeżdżać jedynie na święta i urodziny dzieci. Prawdę mówiąc, cała rodzina nie charakteryzowała się wybitnie zażyłymi relacjami — Leon z Oliwią ciągle się kłócili o każdą możliwą drobnostkę, jakby specjalnie wypatrywali jakiegoś powodu, by zacząć awanturę, a potem przejść do chłodnego milczenia. Chłopak pamiętał, że nigdy nie przepadał za własną matką. Pamiętał, jak zżerała go zazdrość, gdy widział rodziców Eweliny Listowskiej — jego obecnej dziewczyny — którzy dawali dziewczynie wszystko, czego zapragnęła bez ani jednego słowa sprzeciwu. Jego matka, nawet gdy był mały, wymagała od niego, by sam na coś zapracował. Jeśli chciał zabawkę, musiał sprzątnąć pokój. Jeśli chciał wyjść z przyjaciółmi, musiał napisać sprawdzian najlepiej w klasie. Jeśli chciał nowy telefon, musiał mieć najwyższą średnią. I tak dalej. Zawsze musiał być najlepszy i idealny dla matki — nie dla siebie czy nauczycieli, dla matki, której nikt nie zdołał jeszcze zadowolić.
Leonard nie znajdował także oparcia w ojcu, który odkąd chłopak pamiętał, poświęcał się cały pracy — wychodził wcześnie rano i wracał z pracy późno wieczorem. Jednak dopóki Leon był w podstawowej szkole, ojciec zawsze przychodził na ich wspólne kolacje i pilnował, by w weekendy wszyscy razem siadali przy stole. Chłopak uwielbiał go oraz to jak ten potrafił przykuć uwagę wszystkich zgromadzonych wokół samymi słowami, układającymi się w niesamowite, niezapomniane historie. Albert tworzył idealny element ich rodziny, dzięki któremu chłopakowi łatwiej było znieść nieporozumienia z matką. Jednak trzy lata temu wszystko się zepsuło, ponieważ Albert otrzymał ofertę pracy za granicą — kwestią czasu było, aż ją przyjmie.
Leon nie sądził, że stanie się to tak szybko.
To w główniej mierze stało się katalizatorem, do przeobrażenia się idealnego Leonarda Lisa w idealnego brata — zwyczajnie nie chciał fundować młodszej siostrze błędów wychowawczych ich rodziców. Starał się z całych sił, by chociaż Ania miała, idealnie pasujące do idealnej rodziny, idealne dzieciństwo. W efekcie dziewczynka była wpatrzona w niego jak w obrazek i ze wszystkim przybiegała do niego. Często także opowiadała o nim przyjaciółkom, wznosząc go na najwyższe piedestały, a on jej nie powstrzymywał. I tak nikt nie znał szczegółów jego życia prywatnego, a jedyne co wiedziała publika, to to, co on im powiedział — reszta pozostawała jedynie niepotwierdzonymi plotkami.
W tym temacie Lis nie orientował się wybitnie, wychodził z założenia, że ludzie dostali głos, żeby gadać, więc niech sobie gadają — on swoje wie. Jednak od czasu do czasu dostawał od Kamili Zbrojewska kolekcje najnowszych plotek, z których się wyśmiewali, pijąc zbyt gorzką herbatę i jedząc zbyt słone chipsy. Kamila była najbliższą mu osoba ze wszystkich znajomych od trzech lat — awansowała na to stanowisko, po tym jak Maksiu zawiódł go w momencie, kiedy Leon potrzebował jego wsparcia najbardziej, więc się od siebie odsunęli. W głębi duszy chłopak był za to wdzięczny Bogu i każdej innej nadprzyrodzonej sile czy istocie — Kamila go rozumiała i pomagała w wielu kwestiach, była także jedyną osobą, która znała go tak dobrze. Lis był jej wdzięczny za ich wspólne chwile, które spędzali w starej kawiarni na obrzeżach miasta, gdzie nikt ze szkoły nie zaglądał — Kamila była idealnym sojusznikiem, którego zawsze warto mieć blisko siebie. Chłopak wiedział, prawdę mówiąc od zawsze, że warto znaleźć choć jedną przyjazną sobie duszę.
Comments