rozdział V — na Boga i na dwa Lisy
- nelapiwko
- 24 lip 2022
- 6 minut(y) czytania
W historii świata było już wiele celebrytów, gwiazd i idoli, jednak każdego z nich odróżniała ścieżka, po której kroczył do celu — jedni powoli sunęli po jedwabie, drudzy wciągali się jak walec pod górę, ale się wciągali, a trzeci wspinali się po pionowej ścianie bez zabezpieczeń. Do pierwszej grupy bezwarunkowo należał Luis Maksiuk — całe życie miał wszystkiego pod dostatkiem, był wyluzowany oraz posiadał ciekawą zdolność wkręcenia się absolutnie wszędzie, więc szybko wybił się ponad innych, nie wkładając w to ani minuty wysiłku. Jako przedstawiciela drugiej kategorii spokojnie można zaliczyć Kamilę Zbrojewską, jak i Martę Ilczuk — odwieczne rywalki. Kamila już w połowie drugiej klasy zaskarbiła sobie serca rówieśników, ale także starszych. Zdobywanie nowych znajomości po prostu miała we krwi. Za to Marta wkupiła się w łaski znajomych dwa lata temu. Dosłownie wkupiła — stała się sponsorem wszystkich większych imprez, wyjść i prezentów między śmietanką towarzyską. Obydwie powoli dążyły do wspólnego celu odmiennymi drogami. Członkami trzeciej grupy byli Leonard i Ew Listowska. Od zawsze byli jedynie tłem — tymi osobami, o których nikt nie pamięta, bo na co zaśmiecać sobie głowę tak zbędnymi twarzami? A jednak obydwoje podsycani skrajnie różnymi motywacjami, osiągnęli popularność i trzymali się jej za wszelką cenę. Może właśnie dla tego zostali parą? Dzielili podobne realia, cele i metody — oni wiedzieli, jak to jest nie istnieć i rozumieli siebie nawzajem. A w każdym razie tak się Leonowi wydawało przez zbyt długi czas. Gdy ogłosili wszem i wobec, że są razem, chłopak szybko pojął, iż była to tylko iluzja. Kolejna sztuczka, by oczarować publiczność. Z bliska dostrzegł, że są jedynie papierowymi osobowościami, wykreowanymi na potrzeby wielkiego show, a gdy ktoś zbyt blisko się zbliży, pogniecie ich — czar pryśnie, wybije północ i znowu zostaną sami. Dlatego właśnie trzymali się od siebie na bezpieczną odległość, ucząc się jak nie wnikać w życie drugiej strony, puszczać wszystko mimo uszu. Opracowali tę strategię do perfekcji już na początku tej relacji, którą zapoczątkowała dziewczyna, otwarcie mówiąc, że to dla poklasku. Leon się zgodził. W końcu musi być najlepszy, idealny…
Rówieśnicy bez większego problemu złapali przynętę, więc wyruszyli szybko i sprawnie dyniową karocą na groteskowy bal kłamstw i interesów. Niestety Leon nie miał swojej dobrej Wróżki Chrzestnej i nikt go nie ostrzegł, że o północy jedwabne szaty zmienią się z powrotem w łachmany. A coś w duszy chłopaka usilnie mu podpowiadało, że wraz ze wpadnięciem na tego nieznośnego bruneta w poczekalni przed gabinetem matki, zegar zaczął odliczać nieubłagany czas do północy, gdy wszystko się posypie. — Co sugerujesz? — Lis spojrzał z ukosa na dziewczynę przed nim, gdy ta odgarniała krótkie włosy z twarzy ze zdenerwowaniem. — Że — przeciągnęła ostatnią literę, grając na czas — powinieneś spróbować z nim pogadać. — Chyba śnisz. — Chłopak zamknął szafkę zamaszystym ruchem i ruszył w głąb korytarza. — Co ci szkodzi? — Karolina podreptała za nim, ściskając ramię torby, by powstrzymać się przed rzuceniem czegoś głupiego. — On nie jest taki zły. Po prostu musisz dać mu szansę. — To zakuty bęcwał. — Nie znasz go, więc nie oceniaj. — Nie muszę go znać, by widzieć rzeczy oczywiste. — Stwierdzasz to tylko po tym, że pobił się lub awanturował z... szóstką osób? — Ósemką — poprawił ją Leon, zatrzymując się gwałtownie. Posłał dziewczynie poważne spojrzenie. — Karolina, lubię cię, ale wiesz, jak bardzo zależy mi na tym, by ta cholerna drużyna quizowa miała jakikolwiek sens. Nie mamy już miejsca na potknięcia. Jak teraz nie wyjdzie, to koniec. Nie mam zamiaru ryzykować tego dla jakiegoś skretyniałego prawiczka, co nie skończył dorastać. — To było chamskie… — Taka moja natura — wzruszył niedbale ramionami i odwrócił się na pięcie, ruszając dalej. — Ja myślę, że nie — rzuciła za nim. — Po prostu się boisz zaryzykować. Chłopak skręcił gwałtownie w inny korytarz, prychając pod nosem. Jasne, boi się — dobre sobie. On się nie boi niczego, a już na pewno nie tego gnojka. Po prostu mu zależy. To takie straszne i dwulicowe? Nie pozwoli, by jakiś dzieciak z brakującymi chromosomami, zachwiał tą niepewną grupą, którą udało mu się odbudować. Po tym jak Erick odszedł, spadli z piedestału — byli już na szczycie, a on wszystko zepsuł przez tę durną awanturę. Teraz jakoś to idzie — ciężko, ale dają radę. Nie da tego zepsuć. Nie da sobie tego odebrać! Gdy Leon wściekle pchnął metalowe drzwi, tak że niemiłosiernie zderzyły się ze ścianą, na duszny korytarz wdarł się ostry powiew świeżego powietrza. Blondyn przymknął oczy, dając się powiewowi zabrać daleko stąd do jakiegoś odległego miejsca, w którym nie ma widma egzaminów końcowych, wściekłych oczu matki i presji — jedynie spokój, cisza.
* * *
— Nie kumam tego po prostu. Czemu nie odpuści? Zgnieciona przed sekundą paczka chipsów, wylądowała w koszu na śmieci tuż obok turkusowego plecaka z wystającą z wnętrza pogniecioną bluzką sportową. — Może widzi w tym wszystkim coś śmiesznego? — Leon wzruszył ramionami, wycierając dłonie w wilgotną chusteczkę. — Musiałby być jebniętym psychopatą — prychnęła Kamila. Dzisiejszego ranka uczniowie prestiżowego, prywatnego liceum ponownie dostąpili zaszczytu oglądania popisowego numeru Oliwera Lisa. Rzecz jasna w nowym przedstawieniu zmienia się obsada — miejsce przepełnionego testosteronem kapitana drużyny pływackiej, Stanisława Barana, zajęła jedna z zawodniczek szkolnej damskiej drużyny piłkarskiej — niejaka Lila Dombrowska. Leon kojarzył ją bardziej z opowieści Kamili, niż chociażby z widzenia. Według Zbrojewskiej dziewczyna miała dość niesympatyczny charakterek i potwornie zadzierała nosa, prowadzając się niczym królowa, mimo iż nawet nie była kapitanem — przegrała trzy lata temu z Kamila w rankingu na owo stanowisko. Podobno podpadła Nowemu, jakby na to nie patrzeć, bezczelnym zachowaniem — celowo niemalże na niego napluła. No i zaczęła się awantura trwająca dobrze ponad piętnaście minut, ukoronowana parowa garściami wyrwanych włosów i zadrapaniami. — Albo stara się ustawić swoją pozycję w najprostszy sposób, siłą. Leon spojrzał na przyjaciółkę. Ona nigdy nawet nie próbowała ukryć, że nie pojmuje samej idei dążenia do szczytu poprzez wyrachowaną manipulację czy wkupywanie się w czyjeś łaski, a tym bardziej za pomocą siły. Jej przychodziło to naturalnie — od początku ludzie do niej lgnęli, a ona im z przyjemnością na to pozwalała. Wychodziła z założenia, że obracanie się wokół powszechnie lubianych bądź pożądanych ludzi się opłacało, ale nie na tyle, żeby zabijać się dla durnego miejsca pośród nich. Lis jej tego zazdrościł. — Niby tak — odparła dziewczyna po chwili namysłu. — To trochę jak psy. Mały musi dużo szczekać i być agresywny, by pokazać, że jest groźny, a duże psy nie muszą, bo sam ich wygląd mówi o ostrych zębach. — Porównujesz nas do psów? — Leon prychnął, na co dziewczyna wywróciła oczami. — Wiesz doskonale, o co mi chodzi! Chłopak posłał jej rozbawione spojrzenie i wstał, powoli się rozciągając. — Nie masz przypadkiem treningu? — zauważył. — Aż tak chcesz się mnie pozbyć? — szturchnęła go łokciem, zgarniając z ziemi plecak. — Do zobaczenia w weekend! — Zawołała na odchodne i trzasnęła za sobą drzwiami. Po wyjściu Zbrojewska z jakże zacnej oazy samotności dla zbłąkanych dusz i utrapionych poetów, zwanego potocznie dachem szkoły, Lis odetchnął głęboko — jednak dalej sądził, że najlepszymi towarzystwami jest ciepły, jesienny wiatr w parze z powoli zachodzącym słońcem. W takich chwilach czół po prostu spokój. Bez rozczarowań przeszłości, bez ciągłego biegu teraźniejszości i bez presji przyszłości. Po prostu on, pomarańczowe niebo i… — O... Wybacz. Nie sądziłem, że tu ktoś jest.
...i oczywiście jakiś kretyn. No tak, nie można na zbyt długo wychodzić z roli — przerwa jest dla amatorów, a nie życiowych artystów, gdzie każda sekunda ich życia jest istną sztuką bólu, wyrzeczeń, dyscypliny. — Muszę tu posprzątać, więc nie zwracaj na mnie uwagi. — Ten cały Oliwer jedynie machnął na niego niedbale ręką i zaczął mocować się z zamkiem od składzika. — Chryste Panie — westchnął zrezygnowany blondyn, wznosząc oczy ku niebu. Czemu muszą otaczać go ludzie z IQ suszarki!? Gdy po kilku minutach nieustannej szarpaniny, drzwi dalej stały nieporuszone staraniami nastolatka, Leon podszedł do niego i docisnął drewno do framugi, po czym szarpnął za klamkę, a wejście stanęło otworem. Nic nie mówiąc, wyminął zszokowanego chłopaka i usiadł z powrotem na kamiennej ławeczce tuż przy balustradzie. — Dzięki — mruknął jedynie Oliwer i sięgnął po miotłę z kantorka. Nie spodziewał się tego i już nawet obmyślał trasę na drugi koniec gmachu do stróża po inne narzędzie pracy, ale nadenty syn dyrektorki okazał się nie być takim bufonem. Co prawda tylko otworzył mu drzwi, jednakże pomógł, zamiast wyśmiewać się z niego i szydzić, a to już coś. Czas płynął wolno — zachodzące słońce jakby stanęło w miejscu, by jeszcze chwilę dłużej poprzyglądać się wysokim koronom kasztanowców, popękanym chodnikom, usychającym roślinom na dachu, o które nikt nie dbał; by posłuchać jeszcze popisowej arii drozda, rozpoczynającego się koncertu wśród traw i dwóch niezgodnie bijących serc, gdzieś daleko na końcu świata — na dachu szkoły w jakimś miasteczku, w jakimś państwie, na jakiejś planecie. Dla wszystkich było to miejsce nieistniejące — dla nich było całym światem, wyjętym z ciasnych oków czasu. Między chłopcami panowało milczenie — głucha cisza niewypowiedzianych słów. I nawet gdy jeden chciał ją przerwać, głos utykał w gardle, myśli się rozpływały, a wątpliwość ściskała nerwy. I pozostawali w ciszy. Ciszy, która z czasem przestała być tak dotkliwa, a jak się okazało, dach wymagał większych porządków po wakacjach, gdy nikt się nim nie interesował. Z tego powodu Oliwer w ramach odpracowania bójki, musiał go doprowadzić do porządku. Za to Leon usilnie starał się ignorować chłopaka, w dalszym ciągu praktykując swój ukochany nawyk, spędzania tu wolnych chwil w błogiej samotności, gdy jedynymi obserwatorami były chmury na niebie, a krytykiem ich własne serca.
Commenti