top of page

rozdział VI — na Boga i na dwa Lisy

  • nelapiwko
  • 24 lip 2022
  • 7 minut(y) czytania

— Coś jest nie tak. Dzisiejszy dzień zaczął się zbyt spokojnie — wstał wyspany, pies nie ujadał wściekle na sąsiada, a w szkole nikt go nie zaczepił, a jest już przecież po trzynastej. — Zdecydowanie coś jest nie tak — Oliwer spod przymrużonych powiek obserwował młodzież w środowisku naturalnym, korytarzu szkolnym, jakby mógł spośród nich wyłapać tego, kto winny jest zarzuconej zbrodni. — Daj spokój — Karolina wywróciła oczami tak mocno, że te ledwo zostały na swoich orbitach. — Od rana dziwnie się zachowujesz. Może po prostu wszystkim minął zachwyt nową osobą? — wzruszyła ironicznie ramionami. — W ogóle dziwi mnie, że się pojawił... Ale to nie o to chodzi! Wyobraź sobie, że każdy twój poranek to nieśmieszny żart, a w miarę dyskretne przejście przez korytarz jest niemalże równoznaczne z cudem. Widzisz to? — spojrzał na nią, trochę zbyt podekscytowany własną wypowiedzią. — Nie. — Zero wyobraźni — prychnął, poddając się. No tak, Karolina Krajewska nie zrozumie tego. Jej życie jest o wiele prostsze — nikt się nią nie interesuje. Twierdzi, że już dawno zajęła pozycję jednej z miliona twarzy w tłumie, nie więcej nie mniej. Chłopak szczerze jej tego zazdrościł — zawsze potrafił zniknąć w tłumie, a tu nie mógł nawet pomarzyć o tym. — Ale — zaczęła dziewczyna, przeciągając głoski, całkowicie ignorując jego zawiedzione spojrzenie — wracając do mojego pytania sprzed godziny, na temat naszej drużyny quizowej... — Posłała mu sugestywne spojrzenie. Oliwer już nauczył się, że w języku Karolina znaczy to, że nie ucieknie przed odpowiedzią, nieważne jak bardzo będzie się starał. Ona zawsze dopina swego. Odetchnął ciężko i przeczesał włosy palcami, jak to miał w zwyczaju. — Naprawdę ci zależy, co? — Jedynie wzruszyła niewinnie ramionami. — Mówiłem ci, że nie jestem fanem tego pomysłu. Mam złą opinię, a to niestety jest gorsze od dziecka. Nie mam opcji, że się pozbędziesz tego cholerstwa. — Wiem coś o tym. — No właśnie. Nie chcę was pogrążyć... jeszcze bardziej. — Nie wiem, czy to możliwe — zripostowała, choć niepokojąco poważnym tonem. — Karolina, ja po prostu nie widzę się tam. Wy jesteście niesamowici i inteligentni, a ja? Ja umiem się bić. — Obronisz nas przed drugą grupą. — Puściła mu oczko. Chłopak westchnął ciężko, podnosząc się niechętnie z ławki. Jak już mówił, nie jest zachwycony tym pomysłem — przecież on nie dorasta im nawet do pięt. No i jak mógłby zapomnieć o wisience na torcie — Leon Lis. Nie wiedzieć czemu, osoba wysokiego blondyna napawała go niepokojem, ale i fascynacją. Chorą fascynacją. Bynajmniej był to aspekt pozytywny — Oliwer znał siebie na tyle, żeby wiedzieć, że takie zainteresowanie nigdy nie kończyło się wesoło. W przeszłości dorobił się dzięki temu wystarczającej ilości problemów... długoterminowych. Odetchnął zrezygnowany. To się po prostu nie ma prawa skończyć dobrze.

* * *

— A więc jednak przyszedłeś! Nie wiedząc jakim cudem, Karolina od razu go zobaczyła. Oliwer zaczął się zastanawiać, czy ta go nie zaczipowała. — Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele — prychnął, próbując udawać znudzonego, tak jakby fakt bycia tu prawie nie pozbawiał go zawartości żołądka. — Nat i Oskar wyszli, a ja geniusz taktyki zapomniałem klucza. Czekam tu, aż wrócą. — Geniusz taktyki powiadasz — zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem. Ona zbyt łatwo z niego czyta. — Udam, że ci wierzę. — Chwała Bogu, dziewczyna zadowoliła się tą niewielką dawką upokorzenia Lisa i zaciągnęła go do stolika, gdzie przedstawienie dopiero miało się zacząć. — Towarzystwo poznaj Oliwera. Oliwer poznaj towarzystwo. Chłopak uśmiechnął się niepewnie. — Hej — mruknął. Nie chce przecież wyjść na przestępcę, czy szaleńca przed tymi ludźmi. Wystarczy, że cała szkoła utrzymuje ten mit. — Karolina. — Wszyscy od razu spojrzeli na znajome, lodowatozimne oczy, bezlitośnie wwiercające się w twarz bruneta. — Co on tu robi? — Leonard podniósł się niespiesznie z krzesła, jakby bawiło go zdenerwowanie wszystkich zgromadzonych przy niewielkim stole. — Więc — zaczęła Karolina, siląc się na pewny ton — uznałam, że przyda nam się ktoś nowy, a że znany Oliwer Lis zaimponował mi wiedzą, sądzę, iż to właśnie on. — Wyprostowała się, jakby miało dodać to mocy jej słowom. — Pozwól na moment — Leon posłał wymuszony uśmiech, nie bardzo wiedząc, czy do dziewczyny, czy irytującego bruneta i pociągnął ją między regały. — Żartujesz sobie ze mnie? — Nie! Broń Boże. — Boga w to nie mieszaj — prychnął szeptem. I co on ma teraz niby zrobić? Nie, nie nie! Nie pozwoli jakiemuś rozpieszczonemu bachorowi zepsuć tego, na co tak ciężko pracował. Zbyt wiele go to kosztowało! — On nie może tu być. — Uciął twardo, mordując dziewczynę wzrokiem. — Leon, rozumiem, że to dla ciebie ważne, ale nie masz nic do stracenia, my i tak już nie mamy żadnych szans. A nowa krew się wszystkim przyda. — Wstrzymała na chwilę oddech, rozważając kolejne argumenty. — Poza tym on jako jedyny się ciebie nie boi. — Słucham? — Spojrzał na nią, unosząc brwi. — Błagam cię, wszyscy wiedzą i widzą, że reszta się ciebie boi. Kamil dostaje ataków paniki przed i po każdym konkursie. Nakładasz zbyt dużą presję na nas, a przede wszystkim na siebie. — Niech będzie — mruknął po dłuższej chwili. Nie podoba mu się ten pomysł. Ba! Jest beznadziejny. — Ale na moich zasadach. — Kupię mu trumnę. — Bardzo śmieszne — mruknął ironicznie i wrócili do reszty. Chłopak westchnął ciężko, spoglądając znudzony na drugiego Lisa. — Masz farta, że Karolina dobrze argumentuje. Jednakże panują tu pewne zasady, do których liczę, że się zastosujesz... dla własnego dobra. Oliwer, patrząc na Leona, miał jedno skojarzenie — esesman. Jak widać, jabłko naprawdę pada blisko od jabłoni. — Zamieniam się w słuch — naprawdę starał się, by nie zabrzmieć protekcjonalnie. Niestety mina blondyna dobitnie pokazała mu, że jest fatalnym aktorem. — Co tydzień o siedemnastej, nie waż się spóźnić. Będziesz działać zgodnie z naszym systemem, ale nie licz na zbyt wiele, tylko dlatego, że jesteś nowy. — Zrobił pauzę, by chłopak przetrawił informacje. — Uprzedzam, za tydzień pokażesz, na co cię stać i czy w ogóle jest sens tracić na ciebie czas. — Masz duże wymagania — prychnął Oliwer, rzucając mu wyzywające spojrzenie. Niech będzie, podniesie rękawicę. — Nie tylko w tej kwestii. Przez następne dwie godziny stłoczeni przy okrągłym stole przedzierali się przez niezliczone strony, na tyle, że Oliwer po dwudziestu minutach stracił rachubę. Potem nastąpiło małe starcie dwóch najstarszych chłopaków, których imion nie zapamiętał. Naprawdę byli nieźli. To sprawiło, że trybiki w głowie młodego Lisa zaczęły pracować. Dlaczego mają tak beznadziejne wyniki, skoro skład drużyny o tak beznadziejnej nazwie jak Zielonki, to jedni z najmądrzejszych ludzi, z jakimi Oliwer miał kiedykolwiek styczność? A może się pochwalić niezłym zasobem poznawczym w temacie różnych odmian społeczeństwa i ich przedstawicieli. Niechętnie to przyznaje, ale Wspaniały Kapitan równie Wspaniałej Drużyny (Pierścienia) jest inteligentny. I to cholernie. Ciekawe było starcie jego i Karoliny — Oliwer czuł się, jakby oglądał starcie gladiatorów na arenie koloseum w małej sali bibliotecznej pośród książek. Zamiast rzucić trójzębem, Karolina z prędkością błyskawicy wychwytywała błędy w wypowiedzi Leona i uzasadniała dlaczego. Chociaż wizja drobnej panny Krajewska o krótko przystrzyżonych włosach wiecznie w nienagannym stanie rzucającej trójzębem we wręcz przesadnie idealnego blondyna o gładkiej cerze, wydawał się dość zabawny. Może kiedyś namówi do tego kółko teatralne? Po skończonej rozgrywce wzajemnie sobie pogratulowali. Leon był... radosny? Dziwne wrażenie budził w brunecie widok tak chłodnej postaci ze szczerym uśmiechem na ustach. Czy do niego kiedyś też się tak uśmiechnie? — Dobrze, więc to na tyle na dziś — Leon przebiegł łagodnym spojrzeniem po swojej niewielkiej drużynie. Może dadzą radę na następnym konkursie? Muszą tylko jeszcze trochę poćwiczyć i tylko trochę się postarać. Tylko trochę. Ale wtedy jego wzrok padł na wspaniałego Oliwera Lisa. No tak, ale to nie będzie trudne. Wystarczy się go pozbyć i będzie idealnie. Blondyn powoli podszedł do niego, nie ukrywając niechęci. — Twój numer. — Co? — Oliwer spojrzał na niego, wybity z rytmu odkładania książek na odpowiednie regały. — Potrzebuję twój numer telefonu. Jako iż już tu jesteś, warto by było, byś wiedział o różnych wydarzeniach. Nie chcę się bawić w głuchy telefon — wyjaśnił spokojnie, na co ten uśmiechnął się nerwowo. — Bo widzisz... Jest mały problem. — A mianowicie? — Ja nie mam telefonu. — Uciął, jakby to miało mu wszystko wyjaśnić. — Ja wiem, że to dziwne… — To dobrze, bo już się bałem, że będę zmuszony ci to tłumaczyć — wciął mu się, lustrując go sceptycznym spojrzeniem. — Ale — Oliwer ciągnął dalej niewzruszenie — mogę dać ci numer... pod którym mnie znajdziesz. — Dostaniesz wtedy tę wiadomość? — Leon westchnął ciężko. Czemu z tym dzieciakiem musi być tyle zamieszania? Gdy ten przytaknął, wyjął telefon i podał go chłopakowi — To tyle. — Gdy dostał z powrotem urządzenie, Leon odwrócił się na pięcie i zaczął kierować się do wyjścia.

* * *

— Z radością mogę ogłosić, że nadszedł wasz ukochany moment — nauczycielska tego dnia wydawała się niezwykle pobudzona i w dobrym humorze, co Oliwerowi wydawało się dość przerażające. Tej kobiecie nie zdarzało się to często. Poprawka, nigdy. — Zaczynamy projekty długoterminowe! Po sali rozniosły się niezadowolone pomruki w towarzystwie poirytowanych szeptów. Jak powiedziała nauczycielka — uczniowie byli wybitnie szczęśliwi. — Ale, ale — Oliwer naprawdę odnosił coraz silniejsze wrażenie, że tę kobietę zadowala uczniowskie cierpienie — w tym roku będzie inaczej! W poprzednich latach mieliście okazję uwiecznić swoje myśli, zapisać autorski spot wyborczy i reinterpretacje sławnych dzieł. Tym razem chciałabym, byście spróbowali czegoś nowego! Tego roku zmierzycie się z — dramatyczna pauza — własną osobą. — Cokolwiek ta kobieta miała na myśli, nikt nie zrozumiał.— Zadaniem jest, by w dobranych przeze mnie parach przez dwa miesiące regularnie pisać do siebie listy. Nie będziemy ich czytać na forum. Po upływie terminu oczekuję zobaczyć u każdej pary co najmniej szesnaście listów. Ocenie będzie podlegać ich obecność oraz konkluzja podsumowująca cały proces. Oliwer nie musiał znać ludzi w klasie, by wiedzieć, że w tym właśnie momencie rozważają ostentacyjne wyjście z tego budynku i trzaśnięcie drzwiami. Sam się poważnie zastanawiał nad tą opcją.

* * *

— Wiesz co? Mam wrażenie, że ona zrobiła to dla czystej satysfakcji — skwitowała rozbawionym tonem Kamila. — Nawet mnie to bawi! — Mnie nie szczególnie — mruknął Leon. Dzisiejszy obiad był wyjątkowo nieapetyczny, delikatnie mówiąc, chociaż gdy chłopak przyglądał się rozgotowanej marchewce, czuł z nią pewną więź. Chyba oboje przeżyli to samo — upokorzenie i brutalne przypomnienie, że nauczyciele organizują sobie prywatne groteski na salach lekcyjnych z nim w roli głównej. Chociaż on przynajmniej nie został ugotowany z groszkiem. — Ustaliliście, chociaż kto zacznie? — Dziewczyna pociągnęła duży łyk soku pomarańczowego, wwiercając ciekawskie spojrzenie w przyjaciela. Szczerze była zaintrygowana całą tą sytuacją. Zna Leona już od jakiegoś czasu i nauczyła się, że ten bardzo powoli i ostrożnie dobiera znajomych, każda osoba ma jakieś przeznaczenie i nie ma ludzi zbędnych w jego otoczeniu. Jest na to zbyt idealny. Dlatego to zadanie tak go poruszyło — nie dość, że musi nawiązać jakąkolwiek interakcję z osobą przypadkową, to jeszcze tą osobą jest Oliwer Lis, czyli najbardziej irytująca go persona. Stąd jej zainteresowanie. Co przeważy u Leona — potrzeba nowych znajomych czy kontroli przestrzeni wokół? — Chyba wychodzi na to, że on — wzruszył ramionami, jakby był ponadto wszystko. — Powiedziałeś, że nie zniżysz się do tego poziomu? — Spojrzała na niego, unosząc wysoko brwi, jednocześnie znając doskonale odpowiedź. Leon jedynie odwrócił wzrok. — Chyba możesz mu trochę odpuścić, wiesz? Nie zrobił nic złego. Daj mu chociaż szansę.


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


© 2023 by Nela Piwko. Proudly created with Wix.com

bottom of page